Dzięki temu kapitanowi polskie statki nie muszą pytać Niemców o prawo wejścia do portów w Świnoujściu i w Szczecinie.
Nim jednak Józef Stebnicki został postawiony przed zadaniem swego pracowitego życia, musiał pokonać drogę z Rzeszowszczyzny nad Bałtyk.
- Ojciec urodził się w 1932 roku. Z opowieści wiem, że był w
harcerstwie. Z kolegami pływali Wisłą łodziami do Gdańska. I tak zaszczepił w sobie morskiego bakcyla - opowiada syn Marek.
Przyszły kapitan pojawił się w końcu w Gdyni i zdał egzamin do Szkoły Jungów.
Potem była Państwowa Szkoła Morska w Szczecinie - Wydział Nawigacyjny. Pierwsza praca to etat w Centralnym Zarządzie Rybołówstwa Morskiego w Szczecinie.
- Tata miał trudne początki, łącznie z zakazem
pływania, gdyż dziadek był w AK. Tymczasem musiał jakoś utrzymać rodzinę. Przeniósł się więc do Urzędu Morskiego. Tam poznał mamę - Mirosławę. Aby zarobić na życie, ojciec imał się różnych prac. Zdobył
nawet licencję sędziego narciarstwa. Mając już 6 lat jeździłem z nim na narty - opowiada syn.
Kroczkami ku morzu
Tak więc od 1953 r. Józef Stebnicki pracował w Szczecińskim Urzędzie
Morskim jako inspektor pokładowo-nawigacyjny, a w dwa lata potem poszedł na posadę w Zarządzie Portu Szczecin w wydziale pilotażu. Pilotował statki na torze wodnym. W ramach urlopów szkoleniowych pływał
już także - od czasu do czasu - na statkach jako III, II lub I oficer. Przez rok wykładał w Szkole Rybołówstwa Morskiego.
Jednym z przełomowych w karierze zawodowej Stebnickiego był rok 1964, gdy na
stałe zatrudnił się w PŻM. To w tej firmie zdobył dyplom kapitana żeglugi wielkiej. To także u tego armatora opłynął świat "Ziemią Wielkopolską" jako dowódca. Tam też został pierwszym kapitanem promu
"Gryf", który w 1967 r. zainaugurował żeglugę na trasie ze Świnoujścia do Ystad. Epizodem była m.in. praca w PLO. W 1971r. został głównym nawigatorem w PŻM. W 1975 r. skończył studia na WSM - Z tego
czasu utkwił mi okres, gdy razem się uczyliśmy. Ojciec uczył się na studiach magistersko-inżynierskich, a ja mu pomagałem, gdyż byłem w liceum - opowiada Marek Stebnicki.
Jak wspominał w pożegnalnym
artykule kpt. Wiktor Czapp, Stebnicki senior skończył w tamtym okresie także kurs dowodzenia dużymi statkami oraz kurs manewrowania dużymi jednostkami we francuskim ośrodku szkoleniowym Port Revel.
W
1977 r. minister powołał go na stanowisko dyrektora naczelnego Urzędu Morskiego w Szczecinie. "Otoczył się fachowcami, ściągając ich z morza, i zbudował silne struktury organizacyjne urzędu. Prowadził
kapitańskie rządy" - wspominał na łamach prasy Czapp.
Spór o granicę
Jednak Stebnicki nie zdawał sobie sprawy, że podczas 13 lat dyrektorowania poddany zostanie bardzo trudnej próbie,
gdy pojawi się polsko-NRD-owski konflikt o tor podejściowy do Świnoujścia. Komunistyczne władze Niemieckiej Republiki Demokratycznej po swojemu wytyczyły granicę morską z Polską. W efekcie spór o prawo do
korzystania z dostępu do naszych portów oparł się nawet o kanonierki. Do pierwszego incydentu doszło w styczniu 1986 roku. W oczekiwaniu na wejście do Świnoujścia na kotwicowisku nr 3 zatrzymał się wtedy
"Generał Ignacy Prądzyński". Niemiecka patrolówka nakazała mu opuszczenie tego rejonu. Kapitan odmówił.
Wkrótce rozpoczęły się dwustronne, międzypaństwowe rozmowy. Niestety, po dwóch latach podobny
problem miał kapitan polskiego "Narwika". Zwrócono mu wówczas uwagę, że znajduje się na... enerdowskich wodach terytorialnych. Wtedy jednak na wieść o ingerencji jednostki wojennej NRD, ze Świnoujścia
wypłynęły okręty marynarki wojennej. Do starcia nie doszło, ale polska prasa grzmiała, że "Polska od Bałtyku odepchnąć się nie da".
W całym konflikcie na wysokości zadania stanął dyrektor
Stebnicki, który wcześniej zaalarmował władze, a potem przyczynił się do wytyczenia korzystnego przebiegu granicy morskiej. Wody rozgraniczono w 1989 r.
- Ojciec bardzo przeżywał ten konflikt. To go
kosztowało wiele nerwów, zdrowia i wyjazdów do Warszawy. Ale gdyby nie te zabiegi, wpływające do Świnoujścia statki musiałyby pytać Niemców o zgodę - mówi syn Marek.
W 1990 r. Stebnicki odszedł z
Urzędu Morskiego, aby przed emeryturą jeszcze przez dwa lata popływać w PŻM.
Nieoczekiwanie zmarł w 2001 r. Pozostawił następców: synów Marka i Krzysztofa, którzy także są kapitanami żeglugi wielkiej.
Stąd mówiono o nim "kapitan - ojciec kapitanów". Natomiast córka Małgorzata ukończyła Wydział Inżynierii Transportu Politechniki Szczecińskiej.
6 kwietnia minęła piąta rocznica śmierci kapitana
żeglugi wielkiej Józefa Stebnickiego.