W procesie byłych prezesów Stoczni Szczecińskiej Porty Holding SA zeznają pierwsi świadkowie - byli członkowie rady
nadzorczej firmy.
- Współpraca między radą nadzorczą a zarządem układała się dobrze. Choć rządy niektórych członków zarządu oceniam jako autokratyczne. Ja uznaję inny sposób zarządzania. Wielokrotnie
podczas posiedzeń rady prezes Piotrowski podnosił problemy dotyczące możliwości wrogiego wykupu stoczni. Nie pamiętam jednak, kto miałby tego dokonać. W grudniu 2001 roku zarząd przedstawił
dziesięcioletni program rozwoju holdingu. Wynikało z niego, że w przyszłości podstawową sferą działalności oraz wpływu środków miała być część paliwowa, a nie stocznia. Miałem co do tego zastrzeżenia -
mówił były prezes stoczni, który objął swoją funkcję w 2002 roku (już po aresztowaniu starego zarządu).
Według byłego szefa jednego ze związków zawodowych, nie było tajemnicą, że członkowie zarządu
holdingu są udziałowcami Grupy Przemysłowej.
- Nie rozumiałem postępowania Skarbu Państwa. Większość uchwał Zgromadzenia Akcjonariuszy była przez jego przedstawicieli zaskarżana. Moim zdaniem, Skarb
Państwa nie utożsamiał się ze stocznią i swoimi działaniami przyczyniał się do destrukcji - mówił związkowiec.
Dodał także, że rada nadzorcza miała również swoje posiedzenia wyjazdowe. On brał udział w
zebraniach w Portugalii i na Krecie. Były one częściowo finansowane przez stocznię.
- Praca była połączona z wypoczynkiem - wyjaśnił związkowiec.
Na ławie oskarżonych zasiada siedmiu byłych
członków zarządu Stoczni Szczecińskiej Porta Holding SA, w tym eksprezes firmy i jeden z wiceprezesów - były wojewoda szczeciński. Zdaniem prokuratury, zarząd spółki przekroczył swoje uprawnienia i nie
dopełnił obowiązków w latach 1999-2000, czym naraził Stocznię Szczecińską Porta Holding na szkodę w wysokości ponad 68 mln zł. Prezesi nie przyznają się do zarzucanych im czynów. Grozi im od roku do 10
lat więzienia.