Sporo zamieszania wywołał niedawno statek, który nosi nazwę Krainy Tysiąca Jezior. Jego załoga popisała się
brawurową akcją, która nabrała medialnego rozgłosu w Norwegii. Przy okazji było zamieszanie, o który statek chodzi. "Norweskie media chwalą za odwagę i profesjonalizm marynarzy statku m/s Mazury, którzy
uratowali norweskiego żeglarza Staale Jordana" - doniosła Polska Agencja Prasowa.
Podczas rejsu dookoła świata jacht Norwega zaczął tonąć koło przylądka Horn. - Dziękuję Polakom za uratowanie
życia. To są prawdziwi bohaterowie, bo zdecydowali się na akcję w ekstremalnych warunkach - powiedział Jordan norweskim mediom na lotnisku w Oslo.
- Kiedy po uszkodzeniu steru mój jacht zaczął dryfować
w sztormie o sile wiatru 35 metrów na sekundę i falach o wysokości 15 metrów, zacząłem żegnać się z życiem. Chilijskie jednostki ratownicze odmówiły pomocy ze względu na warunki i wtedy pojawił się
ogromny statek m/s Mazury - opowiedział Jordan gazecie "Faedrelandsvennen", która opisywała cyklicznie rejs żeglarza.
Jordan rozpoczął wyprawę w kwietniu ubiegłego roku. Jego jacht
"Rozinante" uległ uszkodzeniu 15 lutego w okolicach przylądka Horn. - Polski statek był ogromny - o długości 170 metrów i wysokości 70, podczas gdy mój jacht ma zaledwie 10 metrów długości.
Połączyliśmy się liną, do której się przywiązałem. Kiedy mój jacht i polski statek znajdowały się na szczytach 15-metrowych fal, zeskoczyłem z pokładu, a Polacy ciągnęli z całej siły. W chwilę później mój
jacht roztrzaskał się o burtę statku na drobne kawałki - przytacza wypowiedź żeglarza PAP za norweskimi gazetami.
"W poprzedni czwartek Jordan przybył do Oslo, a następnego dnia tamtejsze media
opisały akcję ratowniczą jako "niezwykle brawurową i profesjonalną".
Kierownik norweskiej centrali ratowniczej w Stavanger, Eirik Walle, który przez cały czas miał kontakt z żeglarzem i polskim
statkiem, opisał akcję ratunkową jako "manewr wzięty z filmów z Jamesem Bondem". - Tylko Polacy zdecydowali się na tę akcję w tak ekstremalnych warunkach - podkreślił.
- Zawdzięczam im życie i
bardzo dziękuję. To wspaniali ludzie. Tę odważną decyzję podjął kapitan Adam Rybarczyk. Po skoku nazwali mnie kapitan Lwie Serce, lecz to im się należy uznanie za odwagę. Akcja zostanie opisana w książce
i przedstawiona w filmie, który zamierzam nakręcić - dopowiedział Jordan.
Gdy zadzwoniliśmy do Polskiej Żeglugi Morskiej, aby dowiedzieć się szczegółów na temat brawurowej akcji, dyrektor
szczecińskiego przedsiębiorstwa był zaskoczony: - Nic mi nie wiadomo, że nasz statek uratował norweskiego żeglarza - powiedział Paweł Szynkaruk. - Sprawdzę jednak tę informację.
Prawdopodobnie
rozdzwoniły się satelitarne telefony, ale w efekcie okazało się, że 15 lutego "Mazury" stały w... Casablance lub były w jej pobliżu. Ale w Internecie relacja Norwega "błyszczała" jak złoty medal
olimpijski, a nawet mocniej: "Po tej informacji czuję się bardziej dumny, niż z całej góry medali olimpijskich" - napisał jakiś internauta na forum. "Gratulacje dla kapitana i załogi. Jestem matką
chrzestną m/s Mazury, a zarazem żeglarzem" - stwierdziła matka chrzestna peżetemowskiego frachtowca.
"Byłem górnikiem, a teraz jestem emerytem. I nikt, kto nie miał tysiąca metrów skały nad sobą
albo tysięcy metrów wody pod sobą, nie zrozumie, co przeżywał ten żeglarz ani ci co go ratowali" - napisał ktoś ze Śląska.
Zaciekła dyskusja o wyczynie rodaków, sprowokowała nas do sprawdzenia co
też napisała norweska gazeta. Lektura "Faedrelandsvennen" okazała się jednak porażką, bo język norweski wcale nie przypomina angielskiego. Z ostatnich relacji z rejsu Jordana oko przykuło słowo
"Masuren". To nazwa statku, który pośpieszył Norwegowi z odsieczą i niemiecka nazwa Mazur. W wirtualnej sieci trafiamy na kompanię żeglugową F.H Bertling Reederei GmbH z Hamburga, która posiada
frachtowiec "Masuren". Internetowe "śledztwo" za pomocą hasła w wyszukiwarce doprowadza z kolei do pewnej gdyńskiej firmy zatrudniającej marynarzy na zagraniczne statki.
- Tak, zgadza się,
akcję ratunkową przeprowadziła polska załoga statku "Masuren". Pośredniczyliśmy w jej zatrudnieniu - potwierdza Monika Roszak, operator załogowy firmy Krzysztof Grono Agency. - Ten statek to
semigeneral cargo - dodaje fachowo. Inaczej mówiąc "Masuren" może zabrać kontenery, drobnicę luzem i ładunki masowe.
- Jednostka płynęła na swej zwykłej trasie z USA do chilijskiego portu San
Antonio i często mija przylądek Horn. Armator, z którym współpracujemy, posiada 12 siostrzanych statków, na których zatrudnia samych Polaków. Na "Masuren" jest ich
22.