Sklep    |  Mapa Serwisu    |  Kontakt   
 
Baza Firm
Morskich
3698 adresów
 
Zaloguj się
 
 
Szybkie wyszukiwanie
Szukanie zaawansowane
Strona głównaStrona główna
Wszystkie artykułyWszystkie artykuły
<strong>Subskrybuj Newsletter</strong>Subskrybuj Newsletter
 

  Informacje morskie. Wydarzenia. Przetargi
Wydrukuj artykuł

Likwidacja na Gdańskiej

Kurier Szczeciński, 2006-02-20

W stoczni Pomerania pojawił się syndyk, który będzie próbował sprzedać majątek po upadłej spółce. Prezes Ryszard Stoltmann, choć musiał złożyć wniosek o zamianę upadłości z możliwością układu na upadłość likwidacyjną, zapowiada, że się nie podda i nadal będzie walczył o firmę. Nieruchomości po państwowej Stoczni Remontowej "Parnica", która upadła, kupiła grupa inwestorów indywidualnych za 12,5 mln zł. Nastąpiło to w listopadzie 2000 r. Wśród nich znalazł się ostatni szef tej firmy. Na uruchomienie działalności dodatkowo trzeba było przeznaczyć 3 mln zł. Musieli się więc posiłkować kredytem w wysokości 13,5 mln zł. -Robiąc biznesplan na 10 lat i przekonując bank, że warto pożyczyć, w najczarniejszych scenariuszach nie zakładaliśmy, że dolar będzie stał tak nisko - przekonywał po trzech latach Jaromir Kawęcki, przewodniczący rady nadzorczej "Pomeranii". - Czy to było przeinwestowanie? Trudno jednoznacznie stwierdzić. Według niego, na problemy stoczni miały się też nałożyć inne rzeczy, m.in. upadłość holdingu Stoczni Szczecińskiej. Dla jednej z jej spółek "Pomerania" budowała dwie barki do przewozu paliw i straciła na tym 800 tys. zł. W 2003 roku firma nie płaciła już kooperantom za wykonane prace i dostarczone materiały. Miała problemy z uzyskaniem kredytów obrotowych, bo nie miała pod nie zabezpieczeń. Wiele miesięcy później się okazało, że nie mogła ich mieć, bo nieruchomości i ruchomości poszły jako zastaw na rzecz szczecińskiego portu, który poręczył "Pomeranii" kredyt na zakup majątku. Ofiara własnej polityki? Lokalni konkurenci na rynku remontów statków zarzucali wtedy, że "Pomerania" stosuje dumping i psuje rynek, zaniżając ceny nawet o 20 procent, w efekcie firma z Gdańskiej sama padła ofiarą tej polityki. Zepsuła też rynek usług dla kontrahentów skandynawskich. Kawęcki odpierał te zarzuty. Twierdził, że to konkurenci mają niższe od jego firmy koszty, bo nie posiadają własnej infrastruktury; majątek produkcyjny bowiem dzierżawią. W tym czasie prezesem "Pomeranii" został Ryszard Stoltmann, człowiek z zewnątrz. Stoltmann to absolwent ekonomiki transportu Politechniki Szczecińskiej i posiadacz dyplomu doktora W latach 1979-98 pracował w PTHW, a pod koniec tego okresu został dyrektorem tej firmy. Zajmował się też doradztwem gospodarczym, a jego zainteresowania - jak wyznał potem prasie - to zarządzanie kryzysowe i procesy naprawcze w biznesie. Gdy objął jednoosobowy zarząd "Pomeranią", firma utraciła bieżącą płynność. Jej zobowiązania wynosiły aż 25 mln zł, a pensje wypłacała z 2-3-miesięcznym opóźnieniem. Kontrakty krajowe spółka realizowała ze stratami i miała zbyt mały portfel zamówień. Łącznie na terenie firmy pracowało wtedy 320 osób. Uzdrawianie z układem Stoltmann zabrał się za uzdrawianie firmy. Jego elementem miała być upadłość z możliwością układu z wierzycielami, co umożliwiała nowa ustawa. W tym czasie sytuacja "Pomeranii" była na tyle krytyczna, że zaprzestała ona spłaty kredytu bankowego, który jej właściciele zaciągnęli na zakup majątku. W lutym 2004 roku bank BPH zwrócił się więc do gwaranta - Zarządu Morskich Portów Szczecin i Świnoujście - z żądaniem spłaty zobowiązania "Pomeranii". Port zdecydował się uregulować całą należność - ponad 9,6 mln zł. Stoltmann twierdzi, że port miał możliwość kontynuowania spłaty kredytu wg harmonogramu ujętego w wypowiedzianej przez BPH umowie kredytowej, ale postanowił spłacić całość jednorazowo. Ta spłata kosztowała fotel prezesa ZMPSiŚ, Andrzeja Montwiłła Niektórzy członkowie rady nadzorczej portu zarzucali mu, że poręczył wielomilionową kwotę prywatnej spółce. Kręte ścieżki negocjacji W lipcu tego samego roku na wniosek Stoltmanna Sąd Rejonowy postanowił ogłosić upadłość "Pomeranii" z możliwością zawarcia układu. Dla stoczni kluczowe stało się porozumienie z największym wierzycielem - portem, który spłacił za nią kredyt. Bez tego jej zarząd nie ma co myśleć o ułożeniu się z pozostałymi 400 wierzycielami. Ale port rozpoczyna działania windykacyjne z pomocą komornika. Pomimo tego w IV kwartale 2004 r. rozpoczynają się negocjacje. Mają one określić sposób i terminy rozliczeń długu "Pomeranii" oraz wstępnie ustalić warunki zamiany majątku nieruchomego za zobowiązania firmy. Ale w II kwartale 2005 roku port nasilił działania i komornik zajął wierzytelności stoczni u podmiotów działających na jej terenie. Pomimo tego doszło do wznowienia rozmów: - Cała grupa analityków łącznie z dr Bernackim, dyrektorem finansowym portu, analizowała prawie dwa tygodnie dokumenty. Poddałem się swoistemu "audytowi", pokazując również możliwości finansowe mojej firmy - twierdzi Stoltmann. Dodaje, że w efekcie zarząd portów opracował i przedłożył jego stoczni tekst porozumienia, które określało warunki rozliczenia zobowiązania w ciągu trzech lat, a nadzorca sądowy dał zgodę na zawarcie takiego porozumienia, zaś Sąd Rejonowy zgodził się na zapłatę długu według tych zapisów. - Jednak port wycofał się z możliwości podpisania porozumienia - skarży się prezes "Pomeranii". Pod koniec ub.r. komornik zajął wierzytelności i rachunki bankowe. - Uniemożliwiło to dalsze prowadzenie działalności i zmusiło mnie do złożenia 9 lutego br. wniosku o zmianę upadłości z układowej na likwidacyjną. Pomimo tego w tym samym dniu wznowiliśmy jednak rozmowy z portem. Od tego potencjalny inwestor uzależniał wsparcie układu. Ale 13 lutego zarząd portów odmówił podpisania porozumienia - stwierdził prezes. Port zabezpieczony Paweł Sikorski, wiceprezes portów komentuje sprawę krótko: - Skoro nie podpisaliśmy porozumienia, to znaczy, że nie dogadaliśmy się z "Pomeranią". Według niego, już wcześniej zarząd stoczni "nie do końca informował o sytuacji i ciągle pojawiało się coś nowego". - Zresztą "Pomerania" próbowała nas wprowadzić na "rafę", abyśmy znaleźli się w układzie. Taka hipotetyczna możliwość istniała i oceniając całe ryzyko, nie podpisaliśmy tego porozumienia. Port jest w dobrej sytuacji: - Na majątku "Pomeranii" jesteśmy zabezpieczeni hipoteką, a ta jest poza układem. Do tej pory skorzystanie z tego zabezpieczenia stocznia skutecznie nam utrudniała. Teraz jednak będziemy chcieli odzyskać swoje pieniądze. Jeżeli syndyk będzie coś spieniężał, to my jesteśmy do zaspokojenia w pierwszej kolejności - mówi Sikorski. Jeszcze przed złożeniem wniosku o upadłość likwidacyjną prezes "Pomeranii" twierdził, że gdyby do tego doszło, to kooperanci będą nadal działać przy ul. Gdańskiej. A "Pomerania" i spółki kooperujące to 800-1000 pracowników. - Ta upadłość dotyka jednak ponad 400 wierzycieli, którzy mają nikłe szanse na odzyskanie pieniędzy - mówi Stoltmann i zapowiada, że nie wszystko jeszcze stracone, a on będzie walczył o firmę.
 
M. Klasa
Kurier Szczeciński
 
Strona Główna | O Nas | Publikacje LINK'a | Prasa Fachowa | Archiwum LINK | Galeria
Polskie Porty | Żegluga Morska | Przemysł okrętowy | Żegluga Śródlądowa | Baza Firm Morskich | Sklep | Mapa Serwisu | Kontakt
© LINK S.J. 1993 - 2024 info@maritime.com.pl