ZWIĘZŁA notatka Polskiej Agencji Prasowej przyniosła w poniedziałek (30.01) wyjątkowo smutną wiadomość: "W wieku 78 lat
zmarł w Szczecinie legendarny żeglarz, kapitan Ludomir Mączka. Ponad 30 lat spędził na jachtach, pokonując około 170 tysięcy mil morskich".
Ludka znali chyba wszyscy żeglarze w Szczecinie, w Polsce,
w Kanadzie, Chile, Nowej Zelandii i Australii. Był Obywatelem Świata, wszędzie miał przyjaciół i był serdecznie goszczony. Jego domem był jednak jacht "Maria", gdyż takiego prawdziwego - z najbliższą
rodziną, żoną, dziećmi - nie miał. Latem mieszkał na jachcie i na przystani PTTK. W ostatnich miesiącach życia, gdy złożony chorobą przebywał na zmianę w szpitalu i w mieszkaniu przyjaciół, zmagał się z
materią urzędniczą o własny kąt w Szczecinie.
Kilka lat temu z okazji powrotu "Marii" do Szczecina z drugiej wyprawy wokół globu opowiadał mi o swoich pierwszych latach, studiach, najpierw we
Lwowie, a na końcu w Instytucie Geologicznym we Wrocławiu. Po studiach wysłano Go
(obowiązywały wówczas nakazy pracy) na 3,5-letni kontrakt do Zambii. Oprócz przechorowanej malarii zarobił tam niezłą
sumkę w zagranicznej walucie i już wtedy postanowił, że kupi pełnomorski jacht. Po poszukiwaniach za granicą dowiedział się, że do sprzedania jest piękna łódka w Gdańsku. Kupił prawie gotowy do drogi
jacht za 10 tys. dolarów USA. Jednostka miała nazwę "Maria", a ponieważ imię to jest powszechnie znane i nie jest dobrze zmieniać już raz nadaną nazwę, tak już zostało.
Pierwsza wielka wyprawa
"Marii" z kapitanem i armatorem Ludomirem Mączką trwała jedenaście lat. Rozpoczęła się we wrześniu 1973 r., a zakończyła w maju 1984 r. we francuskim porcie Le Hawr. Można powiedzieć, że Ludek pędził
życie globtrote-ra-tułacza, przemierzając po oceanach i morzach południowych szlaki Josepha Conrada. Za niewielką opłatą zabierał na pokład przygodnie poznanych, po dobnych sobie ludzi, najmował się do
różnych zajęć, by zarobić na remont
jachtu i dalszą żeglugę.
Po powrocie do Europy przesiadł się na jacht Janusza Kurbiela - "Vaga-bond" i razem z Wojciechem Jacob-sonem przez cztery sezony
forsowali, wieńcząc powodzeniem, północne przejście w Kanadzie z Pacyfiku na Atlantyk. Spotkały Go za ten wyczyn wysokie zaszczyty. A był to wyczyn nie lada. Praktycznie w dwójkę Mączka i Jacobson zmagali
się z mrozem, lodem i przeciwnościami północnej srogiej natury. Armator i szef wyprawy Janusz Kurbiel na najtrudniejszych odcinkach był z nimi raczej duchem.
Druga wyprawa "Marii" dookoła świata
wyruszyła ze Szczecina we wrześniu 1999 r. Informowaliśmy o niej w miarę napływających wieści. Dobiegła wielkiego finału w ostatnich dniach sierpnia 2003 r. Ludomir witał "Marię" z lądu, na przystani
JK AZS, gdyż złożony chorobą z trudem poruszał się o własnych siłach. Jacht doprowadził z Nowej Zelandii do
Szczecina Maciej Krzeptowski, a radosnym powitaniom nie było końca. Była słynna yerba matę
- wywarz Ameryki Południowej przypomina jący herbatę, obdarowywano się wianuszkami czosnku, który nieodłącznie składał się na dietę Ludomira.
Jego wielkie wyprawy doceniła brać żeglarska. Jest
honorowym członkiem klubów żeglarskich od Chile poprzez Chicago, Toronto, Florydę, JK AZS w Szczecinie, Tramp w Koszalinie i Knagę w Nowogardzie. Otrzymał bardzo wiele nagród i wyróżnień, m.in.: Nagrodę
Conrada ,,Za życiową wędrówkę po morzach i oceanach z żeglarską wolnością, przyjaźnią i radością życia pod rękę", główną nagrodę globtroterów i podróżników -"Super Kolosa", a także po rejsie w
Kanadzie I nagrodę Rejs Roku i Srebrny Sekstant. W ub. roku otrzymał także medal 60-lecia nadany przez prezydenta Szczecina.
Żegnamy Go przed ostatnim, najtrudniejszym rejsem. Popłynie samotnie, a może
spotka tam kogoś w stale powiększającym się gronie wielkich żeglarzy, odkrywców i podróżników.
Pogrzeb odbędzie się w poniedziałek o godz. 14 w kaplicy głównej na Cmentarzu Centralnym w Szczecinie.
Jutro natomiast o godz. 18 w kościele św. Krzyża przy ul. Wieniawskiego na Pogodnie odprawiona zostanie msza św. żałobna.