Mimo że od upadku stoczni minęło 3,5 roku, wciąż trwają dyskusje i wzajemne oskarżenia. Szefowie holdingu próbują część
odpowiedzialności zrzucić na SLD-owski rząd. Jednak ostatnia debata w telewizji Gryf bardziej przypominała oglądanie wyciągniętego z szafy trupa niż rzeczywistą próbę wyjaśnienia przyczyn zapaści na
pochylniach.
Z jednej strony prezesi Krzysztof Piotrowski i Ryszard Kwidziński, a z drugiej eksminister Jacek Piechota i obecny wiceprezes Stoczni Nowej Zbigniew Stypa wyciągali na siebie kwity albo
przywoływali korzystne dane i ekspertyzy. Być może szalę na korzyść tych drugich przechylił nieco przedstawiciel jednego z banków. Zdumiewające jest jednak, że w 2002 roku mimo zapowiedzi nikt się nie
zdecydował na tzw. due dilligence, czyli wnikliwe zbadanie finansów i kondycji firmy. Widać nikomu na tym nie zależało.
Tak czy inaczej, takie debaty niewiele wyjaśnią. Do tego ta ostatnia obarczona
była - co oczywiste - pokaźnym ładunkiem nieznanych dla widzów, a nawet dziennikarzy zakulisowych faktów, trudnych terminów z prawa handlowego i ekonomii.
A obywatele wciąż nie dostają jasnej i
bezstronnej odpowiedzi, czy państwo w 2002 roku miało obowiązek pomóc prywatnej stoczni, która znalazła się w tarapatach z przeinwestowania i złej koniunktury na rynku, czy może prościej dla banków i
rządu było na jej miejscu stworzyć coś nowego.