Rozmowa z prof. Andrzejem Furierem, kierownikiem Zakładu Stosunków Międzynarodowych XX Wieku na Uniwersytecie
Szczecińskim.
- Z niedawnej podróży do Azerbejdżanu przywiózł pan ofertę pracy dla polskich stoczniowców.
- Tak, choć w Azerbejdżanie byłem w celach naukowych, to rozmawiałem także z
politykami i dyplomatami. Azerowie, podobnie jak ich sąsiedzi, chcą budować i remontować statki. Nie mają jednak wystarczającej liczby specjalistów. Polska jest w Baku ceniona, a nasze kontakty maja długą
tradycję. W XIX wieku całe centrum miasta zostało zbudowane przez polskich inżynierów. Znaną postacią jest inżynier Paweł Potocki, pionier wydobycia ropy spod dna morza. Ofertę przekazałem do Powiatowego
Urzędu Pracy i do zarządu jednej ze stoczni.
- Jakie są warunki zatrudnienia?
- Takie same jak dla specjalistów z Zachodu, a znacznie lepsze od tych, które oferuje się miejscowym
pracownikom. Możliwości współpracy z Azerbejdżanem istnieją, ale nie są wykorzystywane. Szkoda, że w polskiej ambasadzie nie ma attache handlowego. Dobrze, że zastępuje go radca Wojciech Górecki, znający
szczegóły oferty pracy dla stoczniowców.
- Czy w Baku jest bezpiecznie?
- Jadąc do Azerbejdżanu nie wiedziałem, jak naprawdę wygląda sytuacja. Okazało się jednak, że poziom bezpieczeństwa
jest wysoki. Miasto bardzo się zmienia i przypomina wielki plac budowy.
- W jakim języku można rozmawiać z Azerami?
- W powszechnym użyciu jest język rosyjski, a w środowisku naukowym
także angielski. Azerbejdżan, jeden z bogatszych w ropę naftową krajów, nastawia się na kontakty z Zachodem, głównie z Wielką Brytanią i USA.
- A jakie ma stosunki z sąsiadami?
- Mimo
historycznych zatargów z Iranem, prowadzi z nim bardzo intensywne rozmowy, których efektem są inwestycje ekonomiczne. Politycy azerscy spotykają się także z politykami rosyjskimi. Trzeba przyznać, że
prowadzą bardzo interesującą grę dyplomatyczną, w której szczególne miejsce zajmuje bliska etnicznie Turcja. W ostatnim czasie Azerbejdżanem zainteresowały się Chiny.
- Po listopadowych wyborach
sytuacja wewnętrzna w Azerbejdżanie nie jest spokojna.
- Żeby zrozumieć, co się tam dzieje, trzeba prześledzić rozwój wydarzeń na południowym Kaukazie przynajmniej od końca lat 80. Rozpad ZSRR
spowodował tam duże niepokoje społeczne. Kiedy Azerbejdżan stał się niepodległym państwem, wybuchł konflikt z Armenią o Górny Karabach. Towarzyszył temu kryzys ekonomiczny, na którego fali do władzy
doszedł Hejdar Alijew. To niezwykle ciekawa postać. Przed 1993 rokiem był wysokim dygnitarzem komunistycznym. Po odzyskaniu przez Azerbejdżan niepodległości zaprowadził w kraju porządek.
- Komu
najbardziej zależało na stabilizacji?
- Bez niej nikt nie podpisałby kontraktów naftowych, a od 1992 roku prowadzono rokowania z Zachodem na temat dopływu nowoczesnych technologii i odrodzenia
produkcji naftowej. Wydobycie ropy w Azerbejdżanie systematycznie malało. W czasie II wojny światowej stanowiło 70 procent produkcji całego ZSRR, a pod koniec istnienia ZSRR zaledwie 5 procent. Związek
Radziecki preferował złoża syberyjskie.
- Na jakie kwoty opiewają podpisane kontrakty?
- Na miliardy dolarów! Różne źródła mówią, że od 24 do 36 miliardów. Są to kontrakty wieloletnie.
Imponująca jest także suma inwestycji na jednego mieszkańca, która wyniosła do 2002 roku około 700 dolarów. Dodajmy, że Azerbejdżan ma własne źródła ropy, ale duże znaczenie ma także możliwość tranzytu
ropy z centralnej Azji.
- Czego jeszcze obawiają się inwestorzy?
- Duże straty ponoszono także w wyniku kradzieży ropy i to na skalę przemysłową. Kiedy w 1995 roku byłem w Gruzji,
widziałem przydomowe rafinerie-parowniki połączone rurkami, w których produkowano domową benzynę. Sprzedawana była potem z kanistrów przy szosach.
- Rządy w Azerbejdżanie nadal są autorytarne?
- Tak. Oczywiście Europejczyk potępi osadzanie w więzieniu przeciwników politycznych, ale musi dostrzec, że jest to cena spokoju społecznego i rozwoju inwestycji naftowych. Wygrana Ilhama Alijewa
w wyborach jest świadectwem postępującej stabilizacji w kraju. To dobrze rokuje dla jego ekonomiki.
- Dziękuję za rozmowę.