- Totalizator Sportowy nie zrobił nigdy tylu milionerów w naszym regionie, ilu się pojawiło od momentu wypłat
rekompensat za zezłomowane jednostki rybackie - usłyszałem od jednego z inspektorów Okręgowej Inspekcji Rybołówstwa Morskiego w Szczecinie.
Ostatni rejs
Do nabrzeża na rzece Gunicy koło
Jasienicy od kilku miesięcy cumują kutry rybackie, a nawet większe jednostki. Pod nadzorem Okręgowej Inspekcji Rybołówstwa Morskiego (OIRM) kutry cięte są na mniejsze części, a złom wywożony. Sporządzana
jest szczegółowa dokumentacja, także fotograficzna. Proces złomowania przebiega szybko i sprawnie. Niektórym rybakom łezka zakręci się w oku. Nikt ich jednak nie zmusza do złomowania jednostek. Uczyniła
to sytuacja: coraz mniejsze dochody z działalności rybackiej, przestarzały sprzęt, coraz trudniejsze warunki działalności związane również z wyższymi wymaganiami, także sanitarnymi, czy licznymi
kontrolami.
Z danych OIRM wynika, że 1 maja br. w Polsce zarejestrowanych było 1280 statków rybackich, z czego zaledwie kilka to duże jednostki, dalekomorskie. Reszta to kutry floty bałtyckiej. Do
30 października zezłomowano w całym kraju 262 kutry, czyli niespełna 20 procent.
Program wycofywania z eksploatacji jednostek rybackich odbywa się w trzech województwach: zachodniopomorskim, pomorskim
i warmińsko-mazurskim. W naszym województwie są co najmniej trzy punkty, gdzie złomuje się wycofane kutry. "Grabarze floty rybackiej" - jak określił te punkty mój znajomy inspektor - funkcjonują w
Jasienicy, Dziwnowie i Kołobrzegu.
Moc łowcza
Historia unijnego programu, dzięki któremu około 40 procent polskich kutrów ma zostać zezłomowanych i spora część rybaków odejdzie z zawodu,
sięga początku lat dziewięćdziesiątych. Wtedy to kraje wspólnoty wprowadziły jednolitą politykę wobec rybołówstwa Zasoby w strefach połowowych kurczyły się. Należało je ochraniać. Wówczas jednak wspólna
polityka była bardziej przyjazna armatorom kutrów i rybakom niż obecnie. Mogli oni korzystać z funduszy publicznych przy modernizacji swoich jednostek czy nawet budowie nowych. Wspólna polityka UE wobec
rybołówstwa uległa znacznemu zaostrzeniu dopiero w 2002 roku, kiedy uznano, że tzw. moc łowcza niektórych krajów, w tym Polski, jest nieproporcjonalnie wysoka do zasobów. Unia wprowadziła system
premiowania za likwidację kutrów i miejsc pracy w tym sektorze (renty rybackie). Wprowadzono również ograniczenia w korzystaniu z pomocy publicznej przy modernizacji starych jednostek. Przy budowie nowych
kutrów armatorzy skazani są jedynie na własne środki.
- Oceny ekspertów wskazują, że także Polska ma nadwyżkę potencjału połowowego. Jest to stwierdzenie niepozbawione racji. Przykładem może być
dorsz bałtycki. Żałować możemy, że nie skorzystaliśmy z możliwości, jakie dawała poprzednia polityka Unii wobec rybaków i nie unowocześniliśmy floty - powiedział Stanisław Kasperek, okręgowy inspektor
rybołówstwa morskiego w Szczecinie.
Nie zdążyliśmy unowocześnić naszej floty, a obecnie znaczną jej część musimy zezłomować. Jeszcze kilkanaście lat temu mieliśmy jedną z największych flot
dalekomorskich. To już również historia. Zachodniopomorskie firmy (Gryf, Odra) wycofały się z branży. Statki zostały sprzedane. Ostatnie jednostki gdyńskiego Dalmoru pływają pod banderą maltańską. Jest
ich zaledwie kilka.
Pieniądze
Wartość sektorowego programu operacyjnego dla rybołówstwa na lata 2004-2006 wynosi aż prawie 1,2 mld zł. Pieniądze te mają pokryć m.in. koszty wycofania z
eksploatacji około 40 procent floty rybackiej w Polsce i likwidacji miejsc pracy.
Jak wysoką rekompensatę może otrzymać armator kutra? Zależy to od wielu warunków. Wpływają na to takie czynniki, jak:
długość jednostki, wiek, pojemność silnika. Kutrów, które mają mniej niż 10 lat złomować nie można. Jednak z drugiej strony - im starsze jednostki, tym mniejsza rekompensata. Im większa pojemność silnika,
tym większe odszkodowanie. Przykładowo - rybak będący właścicielem 30-letniego kutra o długości 9 m, pojemności silnika GT 2 otrzyma 103 tys. zł. To znacznie więcej niż wynosi wartość takiej łodzi,
rekompensata nie jest jednak ekwiwalentem wartości jednostki, a premią za jej likwidację. Ma być zastrzykiem gotówki niezbędnym do przebranżowienia się. Ci, którzy zdecydowali się zrezygnować z
działalności w tej branży, deklarują jednocześnie, ze nie skorzystają przez rok z żadnej innej formy pomocy publicznej. Wiele z tych osób decyduje się na rozpoczęcie działalności w bardzo dynamicznie
rozwijającej się ostatnio w naszym kraju - turystyce. Warto przypomnieć, że wartość PKB wypracowanego przez sektor turystyczny w Polsce przewyższa już PKB w rolnictwie.
Z danych Agencji
Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa wynika, że wartość przeciętnej rekompensaty w naszym regionie wynosi 940 tys. zł za złomowaną jednostkę. Statystyka nie daje jednak pełnego obrazu rzeczywistości.
Są nieliczni armatorzy, którzy za jeden zezłomowany kuter otrzymali nawet kilka milionów złotych i tacy, którzy otrzymali zaledwie około 100 tys. zł. Ich start w nowej branży będzie więc wyglądał różnie.
- Ci, którzy zdecydowali się pozostać w zawodzie, zyskają na redukcji, ponieważ kwoty połowowe zostaną podzielone między nich - powiedział Przemysław Osiński, kierownik biura obsługi wniosków w
zachodniopomorskim oddziale ARiMR.
Ktoś straci, by zyskać mógł ktoś
Kto zyska? Zyskają z pewnością bogaci armatorzy, którzy mają kilka i więcej jednostek. Ci mogą środki uzyskane z
wycofania jednego kutra przeznaczyć na unowocześnienie pozostałych. Zyskają również ci, którzy będą dysponować większymi środkami. Stworzenie jednego nowego miejsca pracy to spory wydatek.
Rybacy,
którzy uczestniczą w programie i zrezygnowali z uprawiania swojego zawodu, przez rok nie mogą korzystać z pomocy publicznej, nie mogą również łamać swojego zobowiązania. Sankcje za to są bolesne.
Nielegalne połowy mogłyby się zakończyć odebraniem przyznanych rekompensat.
Do ARiMR wpłynęło do dzisiaj ponad 170 wniosków o zezłomowanie jednostek, które kosztowałoby ponad 170 mln złotych. Do
dzisiaj w Zachodniopomorskiem zawarto 140 umów na blisko 132 mln zł.
Rafał Sagan, rybak z Trzebieży, zdecydował się na zezłomowanie swojego 9-metrowego kutra. Rekompensata, którą otrzyma będzie
jednak daleko mniejsza od średniej. Na dodatek będzie się nią musiał podzielić ze wspólnikiem.
Zdecydował się na taki krok, gdyż jego dochody z tej działalności przez ostatnie lata systematycznie
spadały, "ryb było coraz mniej", a warunki pracy i otoczenie tego zawodu stawały się coraz mniej przyjazne. Dzisiaj jest dłużnikiem ZUS-u i dość pesymistycznie patrzy w przyszłość. - Przez inspektorów
rybołówstwa traktowani jesteśmy jak potencjalni przestępcy, podobnie traktuje nas straż graniczna. Nieustannie jesteśmy kontrolowani, sprawdzane są dokumenty, torby, garaże... Kiedyś tego nie było - mówi
Rafał Sagan. - Pracowałem w Skandynawii i mogę powiedzieć, że takich wymagań tam nie stawiano rybakom jak w Polsce. Mam wrażenie, że dzisiaj na Zalewie Szczecińskim jest więcej kłusowników niż rybaków.
Inspektorzy boją się jednak ich kontrolować, bo może to być niebezpieczne. Bycie rybakiem przestało się opłacać. Za dużo pośredników... Unijny program likwiduje część rybackiej floty - to fakt. Z drugiej
jednak strony ci, którzy pozostaną w zawodzie będą mogli korzystać z wyższych kwot połowowych. Mogą również, z czego zresztą już korzystają, łowić w strefach połowowych innych krajów UE. Dla nich otwarte
są również polskie strefy połowowe.