Sklep    |  Mapa Serwisu    |  Kontakt   
 
Baza Firm
Morskich
3698 adresów
 
Zaloguj się
 
 
Szybkie wyszukiwanie
Szukanie zaawansowane
Strona głównaStrona główna
Wszystkie artykułyWszystkie artykuły
<strong>Subskrybuj Newsletter</strong>Subskrybuj Newsletter
 

  Informacje morskie. Wydarzenia. Przetargi
Wydrukuj artykuł

Spisek na "Estonii"?

Kurier Szczeciński, 0000-00-00

Rozmowa z kpt. ż.w. Markiem Błusiem, uczestnikiem międzynarodowego sympozjum o zatonięciu "Estonii" - Jaki byt cel tej konferencji w Tallinie? - Upamiętnienie 11. rocznicy zatonięcia promu "Estonia" oraz przedstawienie wyników badań przyczyn tej tragedii prowadzonych przez osoby prywatne i stowarzyszenia pokrzywdzonych. Działają aż trzy takie organizacje. Jedna z nich jest elitarna i nastawiona naukowo. Nazywa się "Grupą roboczą do badania wypadku Estonii". - I są efekty prywatnych śledztw w sprawie tej największej cywilnej katastrofy w dziejach powojennej Europy, w której zginęły 852 osoby? - Uznano, że wyniki prywatnych śledztw są na tyle rewelacyjne, iż trzeba się nimi podzielić z opinią publiczną. Konferencja odbyła się po tym, jak rząd szwedzki przyznał, że "Estonia" służyła do przewozu sprzętu wojskowego. Przemycały go służby specjalne różnych krajów z Rosji i państw nadbałtyckich przez Estonię do Szwecji. Szwedzi uspokajali, że była to elektronika wojskowa, a nie wybuchowe gadżety. Z drugiej jednak strony np. rakietę trudno podzielić na części, które wybuchają bądź nie wybuchają. Przykładem jest brytyjski niszczyciel "Sheffield", który podczas wojny o Falklandy zatonął nie od eksplozji głowicy, lecz paliwa rakiety. W przypadku "Estonii" Szwedzi przyznali, że transporty wozili dla siebie i Amerykanów, lecz zapewniają, że w dniu katastrofy promu na pokładzie nie było sprzętu wojskowego. Na to znalazł się emerytowany oficer wywiadu brytyjskiego, który powiedział dziennikarzowi "New Statesman", że to nieprawda, bo był wtedy transport - "dla nas". Także świadkowie widzieli wjeżdżające do ładowni ciężarówki wojskowe. - Czy Estończycy prowadzą w tej sprawie jakieś oficjalne dochodzenie? - Estończycy mają parlamentarną komisję śledczą. Dla nich zatonięcie promu, przemyt broni i ewentualny związek tych dwóch spraw jest nieporównywalnie większą aferą od naszego Rywingate czy Orlengate. Przy czym dochodzenie prawdy o tragedii odbywa się w klimacie bardziej ostrożnym ze względu na międzynarodowe implikacje. - Czy oprócz ludzi chcących poznać prawdę, w tallińskim spotkaniu uczestniczył ktoś z oficjeli? - Imprezie nadano rangę wręcz rządowo-polityczną. Inauguracyjne wystąpienie miał pan Edgar Savisaar, estoński minister odpowiedzialny za gospodarkę i transport, czyli także za bezpieczeństwo żeglugi. Występowali też parlamentarzyści, wiceprzewodnicząca komisji śledczej pani Evelyn Sepp oraz Lars Angstrom z Riksdagu. Dodajmy, ośmioro członków szwedzkiego parlamentu należy do stowarzyszeń zajmujących się katastrofą. Dwie partie są za wznowieniem dochodzenia. - Co w wypowiedziach było najbardziej bezsporne? - Badania finansowali niemiecka dziennikarka Jutta Rabe i, w mniejszym stopniu, amerykański milioner Gregg Bemis. Polegały one na sporządzeniu dokumentacji fotograficznej i pobraniu próbek metalu z dziury, która jest na dziobie "Estonii", opodal dziobowej rampy. Próbki te oddano do czterech instytutów naukowych w Niemczech, Wlk. Brytanii i USA. Trzy z nich uznały, że metal poddany był siłom eksplozji. Jeden natomiast byt przeciwnego zdania i tylko jego orzeczeniu rząd szwedzki nadał wielki rozgłos. Ponieważ badania finansowane były z prywatnych funduszy, nie wystarczyło ich na zadanie ekspertom pytania, czy wybuch nastąpił jeszcze nad czy już pod wodą. Zresztą sami społeczni eksperci różnią się poglądami. Na przykład Anders Bjorkmann, Szwed mieszkający we Francji, ekspert od stateczności promów, twierdzi, że eksplozja nastąpiła pod wodą, bo chodziło o odstrzelenie furty. Natomiast Jutta Rabe pytana z sali, skłonna była uznać, że wybuch nastąpił przed zatonięciem, spowodował odpadnięcie furty dziobowej. Sądząc po wystąpieniach polityków estońskich, dowody są niepodważalne, co wprowadza w wielką konfuzję przede wszystkim Szwedów. - Kto miałby być najbardziej zaangażowany w transport uzbrojenia morzem? . - Na sympozjum wymieniano różne państwa, także Izrael, ale też po prostu zwykłych handlarzy bronią. Słyszałem w kuluarach opinię zaprzeczającą udziałowi Amerykanów, która brzmiała: CIA nie spartoliłaby tak tej roboty. Natomiast władze estońskie i komisja parlamentarna są bardzo ostrożni, ale wyraźnie skłaniają się za przyjęciem prawdziwości którejś z hipotez spiskowych. - Spiskowych? - Jedna z hipotez mówi, że jeśli to był zamach o charakterze terrorystycznym, to jego autorzy chcieli tylko nastraszyć organizatorów przerzutów i przerwać szlak. Liczyli może, iż dzięki incydentowi sprawa się wyda. Niestety, w przypadku "Estonii" mieliby utracić kontrolę nad akcją. - Przyznam, że dość niewiarygodnie brzmią informacje o transportach rosyjskiego uzbrojenia na Zachód. - Przypominam, że działo się to w latach 1993-1994, a więc w okresie stosunkowo niskiej dyscypliny wojsk radzieckich, gdy wycofywały się one z państw nadbałtyckich. W związku z tym pozostawiano mnóstwo sprzętu. Za sprawą zwykłego bałaganu bądź operatywności agentów, instytucji czy firm kupowano niemal wszystko - od kałasznikowów po elektronikę wojskową najwyższej próby. W Tallinie otwarto niedawno pierwsze na świecie muzeum min morskich. Są tam zdjęcia przedstawiające, jak Rosjanie magazynowali najnowocześniejsze miny i mino-torpedy, na przykład na leśnych polanach, pod chmurką. Był okres, że nikt tego nie pilnował. Po prostu, taki szwedzki bufet. - Kupowano, żeby odsprzedać, czy do celów badawczych? - Oficjalna wersja mówi, że do badań. Przypomnę, że dla podobnych celów nabywano poenerdowskie okręty radzieckiej produkcji. Amerykanie kupowali je w RFN po to, żeby poddać różnym testom, od przeciążania maszyn po zatapianie. - Od lat bada pan sprawę katastrofy polskiego promu Jan Heweliusz". Z czym pan wystąpił na konferencji? - Mówiłem o podobieństwach między sprawą "Estonii" i "Heweliusza"; między innymi o problemie ładunku, co do którego w obu przypadkach nie mamy jasności. Mówiłem też o sprawie bilansu ofiar. Po katastrofie "Heweliusza" wydano rodzinom mniej ciał niż ich wydobyto z morza. Natomiast w przypadku "Estonii" znikali żywi ludzie. Ze szpitali uciekło, albo porwano, osiem uratowanych osób. Nieoficjalnie mówi się, że była to grupa ludzi, którzy opiekowali się tym ładunkiem - funkcjonariuszy wywiadów bądź handlarzy bronią. Może nie chcieli lub nie mogli się spotkać ze szwedzką policją. - Czy konferencja w Tallinie została zauważona? - Tamtejsze media nadały spotkaniu najwyższą rangę. Wszystko inne zeszło na drugi plan. Organizatorka imprezy i jednocześnie przewodnicząca jednego ze stowarzyszeń, pani Hejle Kaskel, została uznana w Estonii za osobę tygodnia i wielokrotnie wypowiadała się w telewizji i radiu. Na sali było ok. 100 wdów po pasażerach i marynarzach, nie licząc publiczności. Duże zainteresowanie wykazały media fińskie. Natomiast nie było szwedzkich dziennikarzy, co przypisano działaniom szwedzkiego urzędu obrony psychologicznej. Istnieje tam taki relikt zimnej wojny. - Dziękuję za rozmowę.
 
Marek Klasa
Kurier Szczeciński
 
Strona Główna | O Nas | Publikacje LINK'a | Prasa Fachowa | Archiwum LINK | Galeria
Polskie Porty | Żegluga Morska | Przemysł okrętowy | Żegluga Śródlądowa | Baza Firm Morskich | Sklep | Mapa Serwisu | Kontakt
© LINK S.J. 1993 - 2024 info@maritime.com.pl