Mamy dokładnie te same odczucia co polscy rybacy - powiedział Luc Blin, prezydent FEDOPA, francuskiego
stowarzyszenia rybaków. Słowa te padły po tym, jak Marek Gzel, sekretarz Stowarzyszenia Armatorów Rybackich z Kołobrzegu stwierdził, że unijni biurokraci pozorują debatę o europejskim rybołówstwie.
-
Polityka, którą prowadzi Unia, nie da chyba rybołówstwu nic dobrego. Mamy dalsze ograniczanie limitów połowowych czy wydatków na modernizację floty - stwierdził Gzel.
W drugim przypadku miał na myśli
to, że Polacy nie mogą za wspólnotowe środki wymienić lub wyremontować sfatygowanych i paliwożernych silników, na co pieniądze wcześniej dostali rybacy ze starej Unii.
- Tworzy się nowe organizacje,
np. regionalne komitety doradcze, tylko po to, aby mieć akceptację do stwierdzenia, że konsultowało się projekty. A Komisja Europejska jest na tyle silna, że sama jest w stanie tworzyć przepisy, nie
licząc się z opinią rybaków - uważa Gzel. - Jeżeli nie nastąpi rzeczywiste uspołecznienie władzy w UE przy podejmowaniu decyzji, to będzie rządził urzędnik zza biurka.
Dlatego aby wymusić zmiany,
główny nacisk należy, jego zdaniem, położyć na współpracę organizacji rybackich państw członkowskich.
Giełda z pechowym startem
Słowa te padły na spotkaniu u marszałka województwa
Zygmunta Meyera, którego gośćmi była kilkuosobowa delegacja przedstawicieli środowiska rybackiego z Francji.
Francuzi zainteresowani byli tym, jak przekształca się polskie rybołówstwo bałtyckie.
Sytuacja branż w obu krajach jest różna, ale są i pewne podobieństwa. Przede wszystkim we Francji poławia około 5 tysięcy kutrów przybrzeżnych, podczas gdy w Polsce niecałe czterysta z tendencją malejącą,
gdyż flota jest redukowana.
Francuzi pytali zwłaszcza o te rzeczy, które są charakterystyczne dla rybołówstwa krajów starej Unii, a więc np. o aukcje rybne popularnie nazywane giełdami. Ryszard
Klimczak, wiceprzewodniczący SAR przyznał, że pierwsza taka aukcja w Polsce wystartowała pechowo. -W ubiegłym roku została otwarta giełda rybna w Ustce, jednak po roku ma ona poważne problemy z
funkcjonowaniem. Jest jednak bardzo potrzebna - zaznaczył Klimczak.
- We Francji giełdy funkcjonują od lat i też było bardzo dużo wypaczeń, za dużo zbędnych inwestycji, brak koordynacji między nimi
itp. - pocieszał Jerzy Łukomski z Nantes, który przywiózł francuską grupę do Szczecina.
Instrument bez zaufania
Zdaniem Klimczaka, rybacy niezbyt jeszcze pierwszej giełdzie jako
instrumentowi rynkowemu zaufali.
- Czy wasza giełda gwarantuje minimalną zapłatę dla rybaków, którzy dostarczyli na nią ryby? - pytali L. Blin i J. Łukomski.
- Tego instrumentu na giełdzie jeszcze
nie ma - przyznał R. Klimczak Poinformował, że dotychczas właścicielem aukcji w Ustce nie była organizacja producencka (np. kilku armatorów rybackich), lecz Pomorski Urząd Marszałkowski, a sposób
zarządzania nie dawał gwarancji normalnego funkcjonowania. Nie krył, że kupców ryby na aukcji jest raczej niewielu. - Wolą raczej bezpośredni kontakt z rybakiem, bo mogą decydować o cenie ryby.
Marek
Gzel dodał, że "z oficjalnego limitu ryb przyznanego Polsce, na giełdzie sprzedaje się poniżej jednego proc. tych organizmów".
Na szczęście błędy aukcji w Ustce zostały szybko wyłapane i kilka dni
temu prawa własnościowe zostały przekazane organizacji producenckiej. - To bardzo dobry pomysł - uznali Francuzi.
Za co wycofać rybę?
Przedstawiciele SAR poinformowali też gości, że
rodzi się także drugie ogniwo nowego rynku rybnego w Polsce - lokalne centra pierwszej sprzedaży ryby, które tworzone są ze środków PHARE 2000. Będzie ich cztery: we Władysławowie, Helu, Kołobrzegu i
Darłowie. Na razie są własnością samorządów lokalnych, lecz gdy będą gotowe, zostaną przekazane organizacjom producenckim. - Tam nie będzie sprzedaży giełdowej, lecz wstępne przygotowanie surowca i
zabezpieczenie cen minimalnych za rybę. A jeżeli nie znajdzie się kupiec za cenę minimalną, to organizacja producencka ją zagospodaruje, np. zutylizuje - tłumaczył Klimczak.
- A skąd organizacja
połowowa znajdzie środki na wycofywaną z obrotu rybę. Przecież UE może pokryć tylko kilka procent jej wartości (do 4 proc.) - przypomniał Łukomski.
- To problem - przyznał Klimczak.
Luc Blin dodał,
że we Francji ten limit jest przekraczany i producenci ryb (rybacy w grupach producenckich) zmuszeni są płacić rybakom z funduszy własnych, a więc ze składek członkowskich. Niestety, często i tych
pieniędzy brakuje.
Goście zauważyli jednak furtkę na pozyskanie środków; to fundusze, z których można dostać pieniądze na sfiletowanie, zamrożenie i sprzedaż ryby. - I to w Polsce może być bardziej
interesujące niż we Francji. Bo u was ryba mrożona ma taką samą cenę lub wyższą. A we Francji jest odwrotnie, jak się rybę zamrozi, to od razu się na niej traci - doradzali Francuzi.
Rozdrobnieni rybacy
Niestety, organizacje producenckie rybaków dopiero w Polsce powstają. Na razie są dwie, w tym jedna działająca na północnym Atlantyku. Druga powstała na bazie Krajowej Izby
Rybackiej.
- Napotykamy często, niestety, na opór samych rybaków, którzy nie rozumieją potrzeby i istoty tworzenia tych podmiotów - przyznał Klimczak.
Luc Blin sugerował, aby doprowadzić do zmiany
przepisów prawa tak, żeby kwoty ryb były przyznawane organizacjom rybackim, a nie indywidualnym armatorom. Taki system jest we Francji - państwo przydziela ilość ryb do odłowu organizacjom połowowym, a
dopiero te rozdzielają je dalej i pilnują rybaków. - W innym razie rybak może mieć pokusę przekroczenia limitu. W Polsce koszty tych przekroczeń mogą spaść na wasz departament rybołówstwa w Ministerstwie
Rolnictwa, a ten musiałby zapłacić za to UE - ostrzegał Blin.
Ale na razie polscy armatorzy rybaccy niezbyt chętnie garną się do grup producentów. Są też rozdrobnieni w siedmiu organizacjach
społeczno-zawodowych, reprezentujących różne branże rybołówcze, m.in. rybaków łodziowych czy kutrowych. - Nie funkcjonują one jednak w ramach jednej federacji, tak jak we Francji - poinformował Klimczak.
- U nas działa komitet narodowy rybołówstwa, organizacja o charakterze związkowym. Potem są oddziały regionalne i działające w portach - wyjaśniał Łukomski. - Każdy sektor tej branży, od rybaka po
sprzedawcę ryb, płaci składkę i musi należeć do tego typu organizacji.
Klimczak: - Niestety, prawo w Polsce nie pozwala na przymuszanie kogokolwiek do przynależności, stąd inaczej traktujemy
członkostwo w organizacjach.
Spotkanie u marszałka było pierwszym w turze wizyt u krajowych rybaków. Szefowie SAR wyrazili nadzieję, że Francuzi - zwłaszcza doradztwem - pomogą naszej branży w
przekształceniach i wyjściu na prostą.