56-letni motorzysta ze Stoczni Remontowej "Gryfia" był pracownikiem na technicznej jednostce pływającej. W
minioną niedzielę pracował także, o godz. 15 po raz ostatni widziano go żywego. W poniedziałek rano, po wielogodzinnych poszukiwaniach, wyłowiono zwłoki mężczyzny. Miał uszkodzenia głowy.
Jednostka, na
której pracował tragicznie zmarły, była przycumowana do nabrzeża, ale nie bezpośrednio, tylko poprzez barkę. Między nabrzeżem, barką i wspomnianą jednostką nie było trapów, ludzie po prostu przeskakiwali
przez burty. Ponoć odległości do pokonania nie były duże. Ale... przecież na wodzie nic nie jest stałe, burty raz zbliżały się, to znów oddalały.
Motorzysta nie był na jednostce sam. Załoga liczyła 3
osoby. Kiedy o godz. 18 przyszli zmiennicy, zastali tylko dwie schodzące na ląd osoby i usłyszeli, że motorzysta gdzieś się zapodział, jakby się nie zgłosił w ciągu 2-3 godzin, to niech zaczną go szukać.
Czas płynął, zaginiony mężczyzna nie dawał znaku życia, więc około godz. 21 podjęto poszukiwania. A wczoraj rano wyłowiono ciało.
Co się stało? Czy był to wypadek przy pracy (np. zasłabnięcie od
upału i utonięcie lub złe obliczenie skoku z jednostki na jednostkę), czy działały tu osoby trzecie, jakie były przyczyny śmierci mężczyzny i przebieg wydarzeń w niedzielne popołudnie? Na te pytania
starają się znaleźć odpowiedź policjanci pracujący pod nadzorem prokuratury oraz inspektorzy pracy, którzy muszą brać pod uwagę, że tragicznie zmarły uległ wypadkowi przy pracy.