Po latach wracamy do cyklu materiałów pod wspólnym tytułem "Z archiwów Izby Morskiej". Chodzi oczywiście o
Izbę Morską w Szczecinie, która rozsądza sprawy zawinione przez statki i pracujących na nich ludzi, lub dziejące się w rejonie portu i jego nabrzeży oraz torów wodnych. Obok izby w Szczecinie działa
również Izba Morska w Gdyni, a instancją odwoławczą od orzeczeń obu izb jest Odwoławcza Izba Morska w Gdyni.
Izba Morska nie sadza sprawców do więzienia, ale rozstrzyga o winie i może ograniczyć, a
nawet pozbawić prawa wykonywania określonego zawodu. Orzeczenia izby są z reguły podstawą przy orzekaniu w procesach cywilnych o odszkodowania. W naszych publikacjach nie chcemy wzbudzać sensacji, ale
przestrzec, przed niewłaściwym działaniem lub brakiem określonych przepisami działań i zachowań.
- Izba - powiedział nam o tym jej przewodniczący, sędzia Krzysztof Zaremba - zajmuje się również
sprawami rejestrowymi, prowadząc księgi statków, których w ciągu roku przybywa kilkaset, przyjmując protesty morskie i tzw. wypadki niższej rangi. W roku 2004 takich spraw rozpatrzonych przez izbę w
Szczecinie było ok. 70, ale obserwuje się tendencję spadkową.
Wypadek
wydarzył się przed ośmioma laty. Wędkarz - można powiedzieć wytrawny, gdyż miał swoją stosunkowo dobrze wyposażoną
łódź, sprzęt i odpowiednie pozwolenia oraz często wyruszał z przystani na Golęcinie na wędkowanie - jednego z marcowych dni postanowił powędkować. Co go podkusiło, aby po drodze zajść do baru "Kotwica
" trudno dociec. Pewnie pogoda niezachęcająca do przebywania na wolnym powietrzu i niska temperatura, wahająca się w granicach 5 st. C.
Nasz wędkarz spotkał kolegę i po dwóch dużych piwach oraz kilku
"50" wódki świat wydał się obu jakby piękniejszy, a pogoda zupełnie dobra. Obaj postanowili więc powędkować, czyli wędkarz miał pokazać spotkanemu koledze jak to się robi, jako że powiedzieliśmy, był
w tej dziedzinie wytrawnym specjalistą. Po drodze kupili jeszcze 3/4 litra wódki marki "Polonez" i tak zaopatrzeni wsiedli do łodzi i popłynęli na drugą stronę toru wodnego.
Sama łódź nie była
zbyt wielka, gdyż miała 3 metry długości, szerokość - 1,4 m i wysokość burty 40 cm, ale była dobrze wyposażona w sprzęt ratunkowy i mogła zabierać do czterech osób. Tak więc nasi wędkarze popłynęli na
drugą stronę toru wodnego Szczecin - Świnoujście. W miejscu, gdzie podobno dobrze brały ryby, ok. 30 metrów od brzegu. W niewielkiej odległości od jednej z dalb zakotwiczyli na ciężarku łódź i zabrali się
za połowy. Prąd wody ustawił łódź równolegle do toru wodnego, dziobem w kierunku Szczecina. Właściciel łodzi usiadł na ławeczce twarzą w stronę dziobu na prawej burcie, a kolega na tej samej ławeczce na
lewej burcie i twarzą w stronę rufy. Właściciel dał koledze wędki i nie przeszkadzając sobie moczyli kije w wodzie. Butelka "Poloneza" była pod ręką, czas więc mijał wesoło. Urozmaicały go często
przepływające w tym miejscu statki ze Świnoujścia do szczecińskiego portu i odwrotnie.
W pewnym momencie, a było to ok. godz. 11.40 (tak udało się ustalić na podstawie zeznań świadków) łódź
gwałtownie zachybotała się i obaj łowiący znaleźli się w wodzie. Przygodnie zabrany na łódź kolega zaczął płynąć do brzegu. Silnie wyczerpany wygramolił się na ląd i zobaczył wędkarza bezradnie
machającego rękami i miotającego się przy łodzi w wodzie. Chociaż strasznie zmarzł i był osłabiony, zaczął krzyczeć o pomoc. Niestety wędkarz raz i drugi zanurzył się w wodzie i już nie wypłynął.
Inny
wędkarz zaalarmowany krzykiem podpłynął do wywróconej do góry dnem łodzi, ale przy niej już nikogo nie było. Zabrał więc z brzegu przemoczonego i rozpaczliwie wzywającego pomocy kolegę właściciela łodzi i
przewiózł go na drugą stronę w rejon nabrzeża Mak, gdzie stała pogłębiarka "Raja". Na pogłębiarce też ktoś widział wywrotkę łodzi oraz machających i wołających pomocy ludzi. Powiadomiono Kapitanat
Portu Szczecin i Komisariat Wodny Policji. Na miejsce wywrotki popłynął zaalarmowany "Hydrograf". Przyjęto na pokład rozbitka, otulono go kocami i dano herbaty.
Szukano, ale
bezskutecznie
właściciela wywróconej łodzi. Przybyła także policja wodna i również nie odnalazła wędkarza. Łódź w międzyczasie odwrócono i znaleziono w niej koło, dwa pasy ratunkowe i butelkę z
resztką wódki na dnie...
Na komisariacie okazało się, że uratowany ma aż 1,20 promila alkoholu i przed złożeniem zeznań powędrował do Izby Wytrzeźwień.
Prawie po dwóch miesiącach i kilka kilometrów
w dół Odry, na brzegu wyspy Dębiny odnaleziono ciało właściciela łodzi. Sekcja zwłok rozwiała wszelkie wątpliwości. Przyczyną śmierci było utonięcie, a zawartość alkoholu we krwi, badana dwiema metodami
wynosiła ok. 2,8-3,0 prom.
Izba Morska w Szczecinie orzekająca w tej sprawie stwierdziła, że przynajmniej trzy główne czynniki przyczyniły się do śmierci wędkarza. Niewątpliwie zawinił tu: wypity w
dużych ilościach alkohol, wędkowanie na torze wodnym (stwierdzono, że łódź znajdowała się poza linią dalb w kierunku toru wodnego) oraz w tak niebezpiecznym miejscu bez założonych pasów ratunkowych, które
leżały w łodzi. Z pewnością zastosowanie się do zarządzenia dyrektora Szczecińskiego Urzędu Morskiego, zakazującego przebywania na terenach portowych i torach wodnych w stanie wskazującym, założenie pasów
ratunkowych lub wędkowanie bliżej brzegu, zastosowanie się choćby do jednego z tych zarządzeń, uratowałoby wędkarzowi życie.
Izba Morska wiele uwagi poświęciła obliczeniom, który z przepływających
w tamtym rejonie statków mógł wywołać feralną falę i wywrotkę łodzi. Mając czasy cumowania statków przy nabrzeżach i mijania znaków nawigacyjnych obliczano szybkość, która w każdym przypadku była dla
statków dopuszczalna, a nawet poniżej ograniczeń. Nie można też było, na podstawie czasu ustalić, który ze statków przepływał w pobliżu wędkarzy podczas feralnej godziny. Nagłą falę mogła wywołać nawet
motorówka lub mała jednostka, której przepłynięcie nie było rejestrowane. Chybotanie łodzi i wywrotkę mogli także wywołać jej pasażerowie, biorąc pod uwagę ilość wypitego przez nich
alkoholu.