25 maja Związek Armatorów Polskich obchodził 75-lecie istnienia. Organizacja kontynuuje tradycje stowarzyszenia
powołanego w 1929 roku w Gdyni. Gdy w 1993 roku nastąpiła jego reaktywacja, nakreślono kierunki działań. Wiele z tych postulatów wciąż jest niezrealizowanych. Jednym z powodów jest opieszałość rządowych
decydentów.
To, że nie mamy dostatecznej siły przebicia, nie oznacza, że powinniśmy zaprzestać działań. Liczę, że rząd znajdzie wreszcie zrozumienie dla naszych postulatów mówi Paweł Porzycki, prezes
ZAP. Naszą siłę osłabia też rozbicie środowiska armatorskiego. Mam jednak nadzieję, że będziemy w stanie powrócić do współpracy z PŻM.
Parę lat temu ówczesny dyrektor Brzezicki wyprowadził PŻM z ZAP,
gdyż uważał, że największy krajowy armator ma w związku za mało do powiedzenia. Obecnie związek liczy 16 członków.
Zdaniem Porzyckiego, mimo że ZAP nie jest wielką organizacją, jego głos na forum
europejskim ma dużą siłę. Według niego, na krajowym polu potrzebny jest z kolei pakiet ustaw, które ułatwiłyby prowadzenia shippingu. Ideałem byłoby stworzenie jednej wielkiej ustawy o działalności
przedsiębiorstw żeglugowych uważa Porzycki.
Przypomina w związku z tym przyjęte przed 12 laty w programie ZAP postulaty: "dążenie do stworzenia polskiej flocie warunków konkurencyjności na
międzynarodowych rynkach", "stworzenie racjonalnego sytemu finansowania inwestycji tonażowych".
Armatorzy chcieliby, żeby eksploatowane frachtowce można było elastycznie amortyzować. Na rynku
żeglugowym występują bowiem cykle koniunkturalne. Podczas hossy armatorzy dużo zarabiają i wtedy powinni akumulować środki na budowę nowych statków. Nie można ich zmuszać do odpisów amortyzacyjnych w
okresach bessy, gdy nie mają pieniędzy wyjaśnia prezes ZAP.
Armatorzy postulują również, aby rząd rozwiązał kwestie fiskalne. Chodzi o VAT i cło od importowanych statków.
Chcielibyśmy też być
zwolnieni od płacenia podatku dochodowego od sprzedaży jednostek mówi prezes ZAP.