Nie bacząc na letnią kanikułę właśnie w sierpniu gdańskie władze samorządowe zamierzały zrobić zajazd na Warszawę, by awanturować
się, czy może tylko "happeningować" tam w sprawie autostrady A-1. Uprzedzając desant, pozostający na urzędzie wicepremier Pol (premier był na urlopie) zjechał do Gdańska, by dać świadectwo, że
autostradę budować należy, ale nie ma pieniędzy.
Rzecz w tym, że nie o sam brak pieniędzy tu idzie, ale również o brak woli. Na ustalonej w Warszawie liście priorytetów autostrady Północ -
Południe właściwie nie ma. Dla stołecznych decydentów zaskoczeniem było, że znalazła się ona, wraz z równoległą linią kolejową, wśród priorytetowych projektów zaproponowanych Komisji Europejskiej przez
specjalistów z tzw. grupy Van Mierta (piszemy o tym szerzej obok) których realizacja zacząć się jednak ma dopiero po 2007 roku. Z Brukseli chyba lepiej widać to, co tak trudno zauważyć z Warszawy, że w
Unii pierwszeństwo należy się projektom wewnątrzunijnym, nad pozostałymi. Autostrada Północ - Południe, łącząca (przez "autostrady morskie") unijną Szwecję i Finlandię, przez (wkrótce) unijne Polskę i
Czechy oraz już unijną Austrię, powinna mieć zatem pierwszeństwo przed polskimi równoleżnikowymi drogami Wschód - Zachód. Tymczasem nasi planiści, jak za czasów niesławnej pamięci Układu Warszawskiego,
kiedy bezwzględnym obowiązkiem Polski było zapewnienie bezpiecznych drogowych i kolejowych połączeń z ZSRR do NRD, nadal preferują kierunek Wschód - Zachód.
Argumentowaliśmy już na tych łamach,
że jeśli naszym zachodnim sąsiadom będzie bardzo zależało na lepszym dostępie do rynku rosyjskiego to środki na to znajdą. Już się zresztą znajdują. Jak najbardziej zgodnie z unijnymi zaleceniami, by
wypychać co się da "z lądu na morze", powstają nad Bałtykiem potężne terminale kontenerowe w Lubece i pod Sankt Petersburgiem (tam też częściowo z udziałem firm niemieckich), które, obok już
istniejącego połączenia promowego Mukran - Kłajpeda, przejmą znaczną część ruchu idącego obecnie polskimi drogami. Rosjanie, ze swej strony, zamierzają budować rurociąg pod dnem Morza Bałtyckiego, bo
dotychczasowe doświadczenia, z gazociągiem prowadzonym przez Polskę, nauczyły ich, że tak może być szybciej, bez problemów, a na dłuższą metę i taniej.