PECHA ma aukcja rybna w Ustce, do której ryby wożą również zachodniopomorscy rybacy z Kołobrzegu i Darłowa. Miała być
pierwszą, która przetrze szlaki w nowoczesnej sprzedaży hurtowej delikatnego towaru, jakim jest ryba. Na razie stała się polem konfliktu pomiędzy dotychczasowymi beneficjentami takiej działalności
pośrednikami a zarządem aukcji.
Jak informowaliśmy, kierownictwo Lokalnego Centrum Pierwszej Sprzedaży Ryb Aukcja Rybna Ustka Sp. z o.o. liczy na pomoc finansową swojego głównego udziałowca samorządu
pomorskiego. Twierdzi, że chodzi o dokapitalizowanie. To jednak nie spodobało się przedsiębiorcom pośredniczącym w handlu rybą. Wśród nich jest także Jerzy Safader, prezes Polskiego Stowarzyszenia
Przetwórców Ryb z Koszalina. Uważa, że aukcja, której budowa pochłonęła 12 mln zł, nie może wyciągać ręki po środki publiczne. Nowa spółka ma jednak duże kłopoty; musi spłacić 2,7 mln zł kredytu
inwestycyjnego, a w dodatku zalega gminie z podatkiem od nieruchomości.
Polska to nie Francja?
Safader wysłał jednak list do Brunona Synaka, przewodniczącego sejmiku województwa
pomorskiego. Polemizuje z francuskimi doświadczeniami adresata pisma, który na łamach prasy stwierdził, że "we Francji aukcje, które teraz działają bardzo prężnie, dojrzewały dwadzieścia lat". To
zaniepokoiło przetwórcę i kupca ryb. Obawia się aż takiego "horyzontu czasowego" dla giełdy z Ustki. Twierdzi poza tym, że porównanie z Francją jest nietrafione: roczna wartość wyładunków tamtejszej
floty rybackiej wynosi bowiem ponad miliard euro. Natomiast krajowi rybacy dostarczają ryby zaledwie za około 50 mln euro. Podejrzewa więc, że giełda w Ustce może cierpieć na chroniczny brak ryb.
Safader uważa, że sejmik wojewódzki oraz Urząd Marszałkowski powinien udzielić ale rybakom "maksymalnej pomocy w zorganizowaniu lokalnych centrów pierwszej sprzedaży ryb i przekazać je w zarządzanie
organizacjom producentów (rybakom)". Sprzeciwia się nierównemu, jego zdaniem, traktowaniu przez samorząd podmiotów tego sektora.
Pomoc karygodna
Współbrzmi z jego głosem opinia
przedstawiciela środowiska rybackiego Marka Gzela, sekretarza Stowarzyszenia Armatorów Rybackich z Kołobrzegu: Moim zdaniem, problemy aukcji wynikają z nieudolności jej administracji, a może raczej braku
doświadczenia w tym, czym jest giełda i jak powinna działać.
Pomoc ze środków publicznych dla firmy będącej spółką handlową? To jest karygodne. Można było pomóc w budowie, ale w chwili oddania do
użytku taki podmiot powinien sam działać i utrzymywać się. Pośrednicy są lepiej zorganizowani dodaje Gzel.
Czy sprzedaż poprzez licytację na aukcji ma więc sens? Każdy sposób sprzedaży ma sens mówi
enigmatycznie działacz rybacki. Bo jak powiada dla rybaka, który przywiezie z morza niewiele, 50-150 kilogramów ryb, ważne jest, aby giełda sprzedała mu ten połów. Ale jeżeli giełda jest zamknięta w nocy
i nikt tej ryby nie odbierze, to on woli poczekać na kogoś, kto przyjedzie przed jej otwarciem, odbierze towar i od ręki zapłaci.
Gzel przyznaje jednak, że to są początki usteckiej aukcji: Aby taki
system sprzedaży się wyklarował, potrzeba od 3 do 5 lat. Chodzi o to, aby ryba trafiała do odbiorcy, a nie do pośrednika.
Bałtyk niełaskawy
Inaczej wygląda problem z punktu widzenia
zarządu usteckiej aukcji. Jej wiceprezes Dorota Chromiec mówi o powodach niezależnych od zarządu. Informuje, że hala giełdy przez wiele miesięcy nie mogła rozpocząć działalności, bo "spóźniły się"
pieniądze z funduszu PHARE na niezbędny do handlu na europejskim poziomie sprzęt wytwornice lodu, myjnie skrzynek, wagi. Czekano od stycznia 2004 roku. W końcu aukcja ruszyła 8 listopada, ale każdego
miesiąca trzeba było płacić bankowi 22 tys. zł odsetek od kredytu na inwestycje. Trzeba też było płacić za ochronę obiektu, prąd, olej opałowy itp. Do tego dochodzi wieczyste użytkowanie gruntu. Na
odsetki i inne koszty poszła połowa kredytu obrotowego na bieżącą działalność.
Ale i Bałtyk nie był dla aukcji łaskawy. Z zestawienia dni połowowych rybaków i ilości ryby, którą przywieźli do Ustki,
wynika, że styczeń może wyjdzie na zero, a luty może już być na minusie. Od początku listopada do końca grudnia było bowiem aż 47 dni sztormowych. Licytacje ryb odbyły się tylko w ciągu 14 dni. Średnio
każdego dnia przez halę przeszło blisko 11,6 ton ryb.
Odchodzą od pośredników
Walka na racje między tymi, którzy dotąd odbierali od rybaków towar, a aukcją, w której aż 81 proc. udziałów
ma samorząd województwa pomorskiego, a 18 proc. gmina Ustka, musiały doprowadzić do wzajemnych oskarżeń.
Dzięki giełdzie duża część rybaków odeszła od pośredników, którzy dyktowali ceny. Część z nich,
głównie przetwórcy w okresie letnim, chętnie udzielała rybakom pożyczek, które spłacali w formie towaru po zaniżonych cenach. Ataki są więc zrozumiałe. Rybacy nie muszą chodzić na pasku pośredników
powiedział "Pulsowi Biznesu" Maciej Dlouhy, prezes aukcji.
Przed laty, jeszcze jako szef Krajowej Izby Rybackiej, Dlouhy ostro krytykował warszawskich decydentów. Potem jak zresztą i inni rybaccy
działacze zarzucał im, że na negocjacje przedakcesyjne z Unią wysyłają ludzi, którzy słabo słuchają głosu polskich rybaków. Teraz jest prezesem pierwszej akcji rybnej wyposażonej za unijne pieniądze.
Podobnego zdania jak Dlouhy jest Dorota Chromiec: Na temat naszej aukcji od początku jednak puszczano dezinformacje. A przecież do nowego ludzie zawsze podchodzą z obawą. Puszczano informacje, że
jesteśmy niewypłacalni. Tymczasem my tylko kojarzymy dostawcę z odbiorcą ryby. Odbiorca płaci, a my wypłacamy rybakowi należność w 2-3 dni pobierając prowizję (3,5 proc.). Nie angażujemy więc własnych
pieniędzy.
Z początku rybacy bali się przywozić swoje ryby na aukcję. Ale w końcu pojawiła się grupa świadomych. Wtedy zadziałał mechanizm rynkowy, więc i pośrednicy podnieśli ceny skupu mówi
wiceprezes spółki.
A na "strategicznej" rybie, jaką jest dorsz, złotówka więcej to tysiąc dodatkowych złotych na tonie. To olbrzymie pieniądze, gdy z jednego rejsu jednostka przywiezie kilka ton
mówi Chromiec.
Jerzy Safader zaprzecza, jakoby zapożyczeni rybacy byli zmuszeni sprzedawać ryby pośrednikom po zaniżonych cenach. Nie kryje jednak, że w trudnych chwilach ci drudzy pożyczają rybakom
pieniądze: Skoro obie strony handlują od lat i jedna z nich potrzebuje 10-30 tys. zł na remont kutra, a nikt inny nie chce pożyczyć, zaś bank wymaga zabezpieczeń, to przetwórcy po prostu pożyczają na
zasadach koleżeńskich. Nieprawdą jest jednak, że ich wykorzystujemy.
Wojna na ceny trwa. Obie strony wierzą, że rynek przechyli rację na ich stronę.
Część odbiorców, a także pośredników kupuje
surowiec za naszym pośrednictwem. Wśród nich jest duży przetwórca duński, który odbiera dorsze do McDonaldsa mówi z optymizmem wiceprezes Chromiec.
Bez pomocy ta giełda padnie, bo jest za droga
twierdzi natomiast prezes Safader.