Skierowanymi do sędziego życzeniami sukcesów w pracy zakończył wczoraj składanie zeznań Marian Jurczyk.
Prezydent był świadkiem w procesie Zbigniewa Zalewskiego oskarżonego o próbę wyłudzenia łapówki od biznesmenów. Jeszcze przed wejściem na salę rozpraw Jurczyk powiedział nam, że "nie wierzy, by jego
kolega był winny".
Mam o nim jak najlepsze zdanie. To człowiek bardzo doświadczony w pracy samorządowej dodał już przed sądem.
Przypomnijmy, tuż po aresztowaniu Zalewskiego przez funkcjonariuszy
ABW (Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego) prezydent poręczył za jeszcze wówczas podejrzanego. Jego poręczenia sędzia nie wziął wtedy pod uwagę i Zalewski przesiedział w areszcie prawie 3 miesiące.
Zaczynając swoje wystąpienie w sądzie Jurczyk zapewnił, że wie o co jest oskarżony Zbigniew Zalewski.
Byłem już w tej sprawie przesłuchiwany w "abwerze" (czyli ABW przyp. lw) przyznał.
Mimo to
na wiele pytań odpowiadał: "nie wiem". Przyznał nawet, że nie słyszał o organizowanym przez port przetargu na rozbudowę nabrzeży na Ostrowie Grabowskim i półwyspie Katowickim (inwestycja warta około
100 mln zł). Na pytania bardziej szczegółowe unikał odpowiedzi tłumacząc, że ma na głowie ważniejsze sprawy związane m.in. z organizowaniem nowych miejsc pracy. Potwierdził jednak, że pozyskiwanie nowych
inwestorów odbywa się często w trakcie półoficjalnych obiadków.
Sam w takich spotkaniach nieraz uczestniczyłem zapewnił.
Na jednym z takich "obiadków" zorganizowanym przez Jana S. dla Zbigniewa
Zalewskiego i przedstawicieli firmy biorącej udział w przetargu padła ponoć propozycja korupcyjna. Zdaniem prokuratora, Jan S. zażądał od biznesmenów 100 tys. zł za pomoc w wygraniu przetargu. Osobą,
która gwarantowała zwycięstwo, miał być były wiceprezydent miasta. S. przyznaje się do popełnienia przestępstwa. Zalewski wszystkiemu zaprzecza.
Oprócz Mariana Jurczyka zeznawali wczoraj w sądzie
również przedstawiciele innych firm, którzy także brali udział w imprezach organizowanych przez Jana S. Zapewnili, że w ich trakcie nie padały propozycje korupcyjne.
Rozmawialiśmy ogólnie o sytuacji w
regionie powiedział Wojciech Maciejewski, prezes Informa--Marciniak. Muszę przyznać, że Jan S. trochę się do nas później "przyczepił" i nękał podsyłając materiały i informacje o miejskich
inwestycjach, które nas nie interesowały.
Za przekazywane dokumenty S. nie żądał zapłaty. Zdaniem prezesa, chodziło mu przede wszystkim o załatwienie pracy dla syna.